wtorek, 4 marca 2014

Kompromisowe ciasto kokosowe ;)




Wstyd, wstyd i hańba moi mili! 

Żeby zdjęcia musiały tyle czekać, mimo, że już obrobione, wygładzone, wystrojone... Ponoć ryby, dzieci (to niestety bujda) i zdjęcia głosu nie mają, więc pewnie tylko dlatego nie słyszałam tych wszystkich ustyskiwań i psioczeń, które sypały się na moją głowę z folderu "Blog - zdjęcia"... Ale jak już wspominałam, grupa "Dzielne Niewiasty", działa na mnie bardzo motywująco, dlatego dzisiaj pogminastykowawszy nieco swój język pisząc maila na tenże temat, postanowiłam iść za ciosem i wreszcie opublikować, chociażby krótkiego posta.
Ciasto upiekłam i o obfotografowałam już ponad tydzień temu. W założeniu było to ciasto kompromis, tzn. w czasie poprzedzającym stworzenie tego ciasta miałam "okres kokosowy". Żywiłam się niemal samymi kokosami, czasami wzbogaconymi odrobiną miodu. Smak świeżego kokosa podbił mnie całkowicie, choć kiedy w myślach próbuję ustalić dlaczego, wymyka się to słowom. 
Nie jest przecież ani słodki, ani soczysty, ani kwaśny. Jest naturalny. Smak naturalny dla organizmu. Korelowałoby to z tym, że wodę kokosową w czasie II wojny światowej używano do transfuzji, kiedy zabrakło prawdziwej krwi, ponieważ jest sterylna i przystosowuje się do składa osocza. 
Tak coś musi w tym być, bo po zastanowieniu smak miąższu kokosowego jest czysty i pierwotny. Na szczęście natura wyposażyła go w tak przemyślany mechanizm ochronny, że nie potrzeba żadnych konserwantów, aby móc go przechowywać przez długi czas.
Dlatego chciałam, aby ciasto które postanowiłam upiec w sobotę było kokosowe. Ale żeby dogodzić też mojemu mężowi, poszukiwałam ulubionej przez niego konsystencji : wilgotnej i puszystej.

I tak oto powstało dość skromne, kompromisowe ciasto kokosowe.
Ale jako, że życie jest zawsze zaskakujące, owocu mojego kokosowego szaleństwa miała spróbować nie tylko moja rodzina:)
Bo jak powszechnie wiadomo, najlepsze są imprezy spontaniczne. Ta sobotnia nie była inna - kiedy ciasto stygło sobie na desce, pojechałam z koleżanką do galerii po... szpachlę. A przecież od szpachli wcale nie tak daleko jest do stoiska z dobrymi winami. A skoro mamy dobre wino, to trzeba się spotkać dłużej i porozmawiać. A skoro porozmawiać przy winie no to koniecznie trzeba przygotować coś pysznego (lub przynieść). W ten oto prosty sposób spędziliśmy przeuroczy, choć zaskakujący wieczór przy cieście kokosowym, dobrym winie, i innych smakołykach zrobionych w rekordowo krótkim czasie, gdy goście stali już u drzwi:) 
Nawet Tobiasz tak się rozsmakował tym doborowym towarzystwie, że sen zmorzył go dopiero przed północą :)
Wybaczcie tak długi post, ale po takim okresie absencji trochę mnie poniosło:)




Kompromisowe ciasto kokosowe


Składniki: 

* 250 g miękkiego masła * 1/2 szklanki drobnego cukru (można zastąpić miodem, około 5 łyżek )*4 jajka *2 szklanki mąki * 2 łyżeczki proszku do pieczenia * ½ łyżeczki sody oczyszczonej * 1 startego miąższu kokosa, ewentualnie szklanka  gotowych wiórków kokosowych * 1 szklanka mleka kokosowego * pół szklanki startego miąższu kokosa do posypania



Sposób wykonania:

Miksujemy masło z cukrem. Kiedy uzyskamy białą, puszystą masę (jeśli miksujemy z miodem, trzeba to robić trochę dłużej).Cały czas miksując dodajemy po jednym jajku. Dolewamy mleko kokosowe i mąkę przesianą z proszkiem i sodą. Na sam koniec trzeba dosypać wiórki kokosowe. Jeśli dodawaliśmy miód zamiast cukru, trzeba spróbować surowego ciasta, czy nie jest za mało słodkie. Smarujemy masłem formę i pieczemy 150 stopni ( z termoobiegiem) przez około 60 minut. W połowie czasu posypać startym miąższem.




                                                                     


P.S.
A przy okazji tych wszystkich "kokosowości", nauczyłam się wreszcie otwierać kokosa. Zawsze wydawało mi się, to tak trudne i pracochłonne, że nawet nie sprawdzałam jak się to powinno robić. A tymczasem wystarczy nawiercić jedną z trzech dziurek za pomocą korkociągu do wina, wylać mleczko kokosowe, a potem mocno uderzać tępą stroną noża wzdłuż obwodu kokosa, aż do momentu gdy pęknie. Wtedy rozdzielić go na dwie części i nożem z okrągłą końcówką podważać miąższ. Ale jak widać na zdjęciu na początku kokos jest też bardzo fotogenicznym owocem.








P.S. Poniżej zamieszczam zdjęcie (ten koło mnie to właśnie mój mąż ;)z wystawy dokumentującej fabularną grę miejską Tarnów'46, o której pisałam TUTAJ i TUTAJ. Wszystkich z okolic Tarnowa zapraszam do jej oglądnięcia ( Rynek 7, galeria ZPAP-u), naprawdę warto!


                              

wtorek, 4 lutego 2014

Pogoda (z) Ducha (i) od Dzielnych Niewiast


Wyjątkowo dzisiejszy wpis nie będzie zawierał przepisu. I to bynajmniej nie z powodu braku czasu, czy też lenistwa - bo jak Bóg mi świadkiem miałam bardzo rozbudowane plany kulinarne przed spotkaniem Dzielnych Niewiast, na które się wybierałam. Niestety plany pokrzyżował mi bardzo bolesny w skutkach incydent, którego konsekwencją było dość rozległe oparzenie lewej ręki. A w kuchni bez lewej ręki to... tak jak bez prawej. Ale odbiję sobie to w przyszłym miesiąc, bo...

Nie mogłabym nie pojechać jeszcze raz. Dzieło Dzielnych Niewiast (TUTAJ LINK), dla którego miałam okazję zaprojektować logo, nieodwołalnie mnie "wciągnęło". Dlaczego? 
Uczestnicząc w warsztatach i modlitwach wśród tak szerokiego grona kobiet ( ponad 80) po raz pierwszy od dawna się otworzyłam. Na innych, na Boga, na siebie. Wśród wielu codziennych obowiązków, nie raz brakuje czasu na spotkania wszelkiego typu, człowiek nie może się zatrzymać i zdystansować, co prowadzi niestety do smutku, zniechęcenia.

Nieprzypadkowo za pewne (bo w przypadki z reguły nie wierzę) temat przewodni spotkania traktował o wychodzeniu ze smutku. O potrzebie bycia radosnym. Nie przypadkowo, ponieważ znalazł mnie w trudnym momencie życia, kiedy codzienność i nawał obowiązków doprowadzały mnie co i rusz do błędnych wniosków, co do jakości mojego życia.  Wykonując proste ćwiczenie przytoczone w konferencji "Od smutku do radości" wygłoszonej przez Alicję, która prowadzi bloga dla Dzielnych Niewiast (wymień 10 chociaż 10 rzeczy, za które możesz dziękować Bogu), uświadomiłam sobie jak długa jest moja lista. I jak błędne wcześniejsze wnioski.



Dlatego chciałam w tym miejscu podziękować Dzielnym, za to, że wróciłam do Tarnowa radosna i spokojna w duchu. Za to, że podjęłam decyzję - chcę być radosna!

Dołączam kilka zdjęć, które zrobiłam na spotkaniu, jeśli któraś z osób obecnych na zdjęciach nie życzy sobie by je tutaj zamieszczać proszę napisać, a zdjęcie usunę :)




piątek, 31 stycznia 2014

Tiramisu spod znaku złota i agatu


Na początku chciałam przeprosić wszystkich, którzy śledzą mojego bloga, za tak długą nieobecność, ale koniec semestru i konieczność pracy w domu po godzinach uniemożliwiły mi jakąkolwiek inną aktywność niż zawodowa :)

Sztuka mieszka w kuchni - z założenia tytuł mojego jest metaforą, ale ostatnio stał się dosłowny! Cóż to oznacza? Nic innego jak grawerowanie ikony na kuchennym stole. Tak się złożyło, że kuchnia stała się najlepszym miejscem do prac plastycznych, gdyż z racji jej lokalizacji mogę spokojnie tu przesiadywać nocami, pracując przy cicho sączących się z głośników dźwiękach muzyki poważnej. Praca ta przypomina mi w wielu aspektach modlitwę. Nie da się jej robić równocześnie z innymi czynnościami, trzeba jej poświęcić całego siebie, całe swoje skupienie i ostrożność - jeden zły ruch, jedna dekoncentracja i ześliźnięcie się dłuta może spowodować nieodwracalne zmiany. 

W związku z tym mój kuchenny stół stał się w ostatnim czasie świadkiem rzeczy niezwykłych, gdyż po grawerowaniu  i założeniu pulmentu, zaczęłam "moją" ikonę złocić. A, że otrzymałam w tym celu prawdziwe złoto, którego wartość sięga setek złotych musiałam uczynić moje ruchy jeszcze ostrożniejszymi i precyzyjniejszymi. Złoty proszek, zmieszany z alkoholem stający się na chwilę przedziwną mieszaniną, nałożony na czerwoną glinkę, pokrywającą grawerunek po wyschnięciu nie ujawnia swojej urody. Jest matowy, żółto - pomarańczowy. Dopiero dzięki agatowi całość zyskuje blask. Jest to niezwykłe doświadczenie, kiedy matowa, lekko chropowata powłoka dzięki polerowaniu agatem nagle zaczyna lśnić i staje się gładka niczym lustro. Tak, agatowanie jest pięknym zwieńczeniem pracy włożonej w tworzenie ikony...
Wygrawerowana ikona, przed nałożeniem pulmentu i złoceniem(zdjęcia już wkrótce)

Ale skąd w tym wszystkim tiramisu? 

Z bardzo prostych powodów - kiedy grawerowałam ikonę, żadna przerwa nie była uzasadniona, pracowałam prawie cały czas. Natomiast złocenie wymusza naturalne, konieczne przerwy, kiedy naniesiona warstwa złota musi wyschnąć, by nadawała się do polerowania. A cóż zrobić w kuchni, w nocy z czasem wolnym, wynoszącym około pół godziny? Odpowiedź jest oczywista - zrobić tiramisu. Jedna 
 przerwa na zrobienie, druga na schłodzenie, a trzecia na delektowanie się tym wybornym deserem. 
I tak płynnym krokiem przechodzimy od sztuki sensu stricte do sztuki kulinarnej.

Wypróbowałam w życiu wiele przepisów na tiramisu, a ten który tutaj zaprezentuję jest wypadkowa ich wszystkich i wydaje mi się, że dzięki tym wielokrotnym doświadczeniom, udało mi się uzyskać idealny balans pomiędzy słodyczą mascarpone, kawowym aromatem biszkoptów i goryczką kakao. 


Tiramisu spod znaku złota i agatu




Składniki: *250 g serka mascarpone * 100 g brązowego cukru * trzy jajka * duża filiżanka mocnej kawy *  4 łyżki amaretto * opakowanie podłużnych biszkoptów "Lady fingers" (pomarańczowe w kropeczki) * kakao do posypania


Sposób przyrządzania: 


Oddzielić żółtka od białek. Żółtka ubijać z połową cukru, aż do momentu, kiedy masa stanie się puszysta i biała, połączyć z serkiem mascarpone. W osobnym naczyniu ubić sztywną pianę z białek z cukrem. Delikatnie połączyć z masą żółtkowo -serową (łyżką, nie mikserem). 
Do miseczki wlać ostudzoną kawę, dodać amaretto. 
Przygotować cztery pucharki, do każdego na dno nałożyć łyżką porcję kremu. Następnie brać po jednym biszkopcie, albo po połówce, zależy jak szerokie mamy  naczynie, szybko zanurzyć w kawie z amaretto i układać na kremie. Przykryć kolejną warstwą kremu i tak do wykończenia składników. ]
Na koniec posypać kakaem (przez siteczko drobne) i wstawić do lodówki, do schłodzenia. 




Smacznego!


Mascarpone Karnawał 2014

piątek, 13 grudnia 2013

"Teleranek" i kasza jak z 13 grudnia 1981...


Tasiemce bloków wiją się w labirynt 
To wielka płyta, hermetyczny świat  
Kopy absurdów stoją w kolejkach 
Po oczach razi wszechobecny brak 
Teleranka, teleranka brak 

Wszyscy ludzie noszą takie same buty
Takie same czapki, takie same kurtki
Wszyscy zjeżdżaliśmy na tych samych sankach
Tej jednej niedzieli, gdy brakło teleranka....

To fragment tekstu piosenki mojego męża, która jest jedną z kilku zawierającą się w projekcie zakotwiczonym w tematyce stanu wojennego. Okresu bardzo ważnego, który nie został jeszcze "zrealizowany" w pełnie w zakresie sztuki. Czy to filmu, piosenki, czy plastycznej. Ten projekt wypełnia lukę i proponuje trochę inne podejście do tematu, nieco metaforyczne, w lekko rockowo-punkowym klimacie, który dobrze oddaje bunt serca, którego w tym czasie doświadczali ludzie. Niezgodę i oburzenie wobec takich działań jak wprowadzenie czołgów na ulice i represjonowanie działaczy niepodległościowych. Wydaje mi się, że jest naszym - młodego pokolenia obowiązkiem pamiętać i przypominać tamte wydarzenia, by nie dopuścić w przyszłości do podobnych zdarzeń...
 Całość posłuchajcie tu :




A teraz coś z życia żony muzyka. Obiad i popołudnie przedpremierowe, czyli los niewiasty ciężki :)

Z racji dzisiejszej premiery popołudnie podporządkowane było li  i jedynie Telerankowi, choć tak naprawdę dziś  był jego brak. Jako perfekcjonista mój mąż nagrał i zmiksował kilka wersji teleranka, a że sam już przesłuchał go prawdopodobnie więcej razy niż można policzyć, poprosił mnie, żebym mu pomogła wybrać tę najwłaściwszą. Nie zwrócił tylko uwagi ,pochłonięty wyszukiwaniem i likwidowaniem wszelkich możliwych mankamentów nagrania,  że w tym samym czasie muszę się zająć Tobiaszem i wymyślić i przygotować obiad. 
Ale muszę przyznać, że przesłuchiwany co i rusz "Teleranek" obudził moją kreatywność kulinarną. Pomyślałam,  że jeśli kobiety w tym czasie nie miały prawie NIC, a i tak udawało im się przygotowywać obiady, to jak ja mogę marudzić, że nie mam co ugotować? Zrobiłam szybki przegląd zapasów (ostatnio dość skąpych, bo funduszy na większe zaopatrzenie brak) i postanowiłam przygotować pyszną, sycącą kaszę gryczaną,  która jak sądzę spokojnie mogła zagościć na polskich stołach 13 grudnia 1981 roku...

Więc słuchając różnic między jedną solówką, a drugą, pilnując skwierczących, podskakujących i parzących garnków, w przelocie zabawiając Tobiasza przeniosłam się w czasie. Tylko śniegu za oknem brak...

Ale dziś znów wróciłam i opowiedziawszy o swojej podróży śpieszę pisać przepis na szybki, ale jakże dobry obiad :)


Kasza jak z 13 grudnia 1981 roku...



Składniki: * 200 g kaszy gryczanej *4 łyżki masła * cebula * 2 suszone grzyby * 2 jajka na twardo* 20 dag pieczarek * przyprawy


Sposób przyrządzania: 

Grzyby namoczyć,ugotować,posiekać.W wywarze z grzybów ugotować
kaszę,ostudzić,wymieszać z jajkami i grzybami.Cebulę
posiekać,zeszklić,dodać pieczarki,poddusić,dodać do
kaszy,doprawić.

środa, 11 grudnia 2013

Uczuciowe pudełeczka prezentowe.

Dziś chciałam podziękować Klaudii, jednej z Dzielnych Niewiast, właścicielce sklepu zielarsko-medycznego "Mniszek", za wyciągnięcie życzliwej dłoni do młodej artystki. Dzięki niej moje wyroby - Uczuciowe pudełeczka prezentowe i Świetliste pierniczki można nabyć w jej sklepie. Nota bene polecam przyjrzeć się ofercie, bo jest naprawdę bardzo bogata, a ceny w porównaniu do innych tego typu miejsc naprawdę konkurencyjne. 
Nie wiem, czy moje wyroby się sprzedadzą (niestety odzew "internetowy" jest znikomy), ale już sam gest wiele dla mnie znaczy. Stąd nazwa pudełeczek, gdyż wywołało to u mnie dużo ciepłych  uczuć...

Pudełeczka mają ten duży plus, że po odpakowaniu prezentu można je wykorzystywać do przechowywania różnych drobiazgów, gdyż są solidnie wykonane. 

Zamieszczam poniżej zdjęcie jednego z pudełeczek, w "Mniszku" wybór jest o wiele większy, ale nie zdążyłam zrobić jeszcze zdjęć. Może jutro się uda :). 





Dodam jeszcze, że w sklepie jest dużo większy wybór kształtów i rozmiarów, ale jeśli nie macie możliwości kupić pudełeczek bezpośrednio w "Mniszku", mogę wykonać dla was każdy rozmiar i kształt!


poniedziałek, 9 grudnia 2013

Świetliste pierniczki - zobacz i zamów - Halska HomeArt

Dodaję wersję ulotki zachęcającej do kupna moich ozdób świątecznych (oglądnąć wzory pierniczków możecie TUTAJ )  z poprawioną nazwą "brandu", według sugestii, że poprzednia nie była zbyt trafiona ;). Co sądzicie o tej nazwie?



P.S.
Jeśli tylko wiecie, że "Świetliste pierniczki" mogłyby zainteresować waszych znajomych, mamy czy ciocie, proszę o polecenie i kontakt : daria.halska@gmail.com 

niedziela, 8 grudnia 2013

Świetliste pierniczki - zobacz i zamów!

Udało mi się znaleźć wczoraj znaleźć chwilę czasu i zaprojektowałam ulotkę zachęcającą do nabywania moich pierniczków. Co sądzicie? Wszelkie uwagi mile widziane :) Z wzorami pierniczków możecie zapoznać się TUTAJ, a jeśli chcecie to chętnie przygotuję na nie opakowania takie tak w TYM POŚCIE :)
Szczegóły oferty wysyłam na maila (kontakt : daria.halska@gmail.com)