piątek, 13 grudnia 2013

"Teleranek" i kasza jak z 13 grudnia 1981...


Tasiemce bloków wiją się w labirynt 
To wielka płyta, hermetyczny świat  
Kopy absurdów stoją w kolejkach 
Po oczach razi wszechobecny brak 
Teleranka, teleranka brak 

Wszyscy ludzie noszą takie same buty
Takie same czapki, takie same kurtki
Wszyscy zjeżdżaliśmy na tych samych sankach
Tej jednej niedzieli, gdy brakło teleranka....

To fragment tekstu piosenki mojego męża, która jest jedną z kilku zawierającą się w projekcie zakotwiczonym w tematyce stanu wojennego. Okresu bardzo ważnego, który nie został jeszcze "zrealizowany" w pełnie w zakresie sztuki. Czy to filmu, piosenki, czy plastycznej. Ten projekt wypełnia lukę i proponuje trochę inne podejście do tematu, nieco metaforyczne, w lekko rockowo-punkowym klimacie, który dobrze oddaje bunt serca, którego w tym czasie doświadczali ludzie. Niezgodę i oburzenie wobec takich działań jak wprowadzenie czołgów na ulice i represjonowanie działaczy niepodległościowych. Wydaje mi się, że jest naszym - młodego pokolenia obowiązkiem pamiętać i przypominać tamte wydarzenia, by nie dopuścić w przyszłości do podobnych zdarzeń...
 Całość posłuchajcie tu :




A teraz coś z życia żony muzyka. Obiad i popołudnie przedpremierowe, czyli los niewiasty ciężki :)

Z racji dzisiejszej premiery popołudnie podporządkowane było li  i jedynie Telerankowi, choć tak naprawdę dziś  był jego brak. Jako perfekcjonista mój mąż nagrał i zmiksował kilka wersji teleranka, a że sam już przesłuchał go prawdopodobnie więcej razy niż można policzyć, poprosił mnie, żebym mu pomogła wybrać tę najwłaściwszą. Nie zwrócił tylko uwagi ,pochłonięty wyszukiwaniem i likwidowaniem wszelkich możliwych mankamentów nagrania,  że w tym samym czasie muszę się zająć Tobiaszem i wymyślić i przygotować obiad. 
Ale muszę przyznać, że przesłuchiwany co i rusz "Teleranek" obudził moją kreatywność kulinarną. Pomyślałam,  że jeśli kobiety w tym czasie nie miały prawie NIC, a i tak udawało im się przygotowywać obiady, to jak ja mogę marudzić, że nie mam co ugotować? Zrobiłam szybki przegląd zapasów (ostatnio dość skąpych, bo funduszy na większe zaopatrzenie brak) i postanowiłam przygotować pyszną, sycącą kaszę gryczaną,  która jak sądzę spokojnie mogła zagościć na polskich stołach 13 grudnia 1981 roku...

Więc słuchając różnic między jedną solówką, a drugą, pilnując skwierczących, podskakujących i parzących garnków, w przelocie zabawiając Tobiasza przeniosłam się w czasie. Tylko śniegu za oknem brak...

Ale dziś znów wróciłam i opowiedziawszy o swojej podróży śpieszę pisać przepis na szybki, ale jakże dobry obiad :)


Kasza jak z 13 grudnia 1981 roku...



Składniki: * 200 g kaszy gryczanej *4 łyżki masła * cebula * 2 suszone grzyby * 2 jajka na twardo* 20 dag pieczarek * przyprawy


Sposób przyrządzania: 

Grzyby namoczyć,ugotować,posiekać.W wywarze z grzybów ugotować
kaszę,ostudzić,wymieszać z jajkami i grzybami.Cebulę
posiekać,zeszklić,dodać pieczarki,poddusić,dodać do
kaszy,doprawić.

środa, 11 grudnia 2013

Uczuciowe pudełeczka prezentowe.

Dziś chciałam podziękować Klaudii, jednej z Dzielnych Niewiast, właścicielce sklepu zielarsko-medycznego "Mniszek", za wyciągnięcie życzliwej dłoni do młodej artystki. Dzięki niej moje wyroby - Uczuciowe pudełeczka prezentowe i Świetliste pierniczki można nabyć w jej sklepie. Nota bene polecam przyjrzeć się ofercie, bo jest naprawdę bardzo bogata, a ceny w porównaniu do innych tego typu miejsc naprawdę konkurencyjne. 
Nie wiem, czy moje wyroby się sprzedadzą (niestety odzew "internetowy" jest znikomy), ale już sam gest wiele dla mnie znaczy. Stąd nazwa pudełeczek, gdyż wywołało to u mnie dużo ciepłych  uczuć...

Pudełeczka mają ten duży plus, że po odpakowaniu prezentu można je wykorzystywać do przechowywania różnych drobiazgów, gdyż są solidnie wykonane. 

Zamieszczam poniżej zdjęcie jednego z pudełeczek, w "Mniszku" wybór jest o wiele większy, ale nie zdążyłam zrobić jeszcze zdjęć. Może jutro się uda :). 





Dodam jeszcze, że w sklepie jest dużo większy wybór kształtów i rozmiarów, ale jeśli nie macie możliwości kupić pudełeczek bezpośrednio w "Mniszku", mogę wykonać dla was każdy rozmiar i kształt!


poniedziałek, 9 grudnia 2013

Świetliste pierniczki - zobacz i zamów - Halska HomeArt

Dodaję wersję ulotki zachęcającej do kupna moich ozdób świątecznych (oglądnąć wzory pierniczków możecie TUTAJ )  z poprawioną nazwą "brandu", według sugestii, że poprzednia nie była zbyt trafiona ;). Co sądzicie o tej nazwie?



P.S.
Jeśli tylko wiecie, że "Świetliste pierniczki" mogłyby zainteresować waszych znajomych, mamy czy ciocie, proszę o polecenie i kontakt : daria.halska@gmail.com 

niedziela, 8 grudnia 2013

Świetliste pierniczki - zobacz i zamów!

Udało mi się znaleźć wczoraj znaleźć chwilę czasu i zaprojektowałam ulotkę zachęcającą do nabywania moich pierniczków. Co sądzicie? Wszelkie uwagi mile widziane :) Z wzorami pierniczków możecie zapoznać się TUTAJ, a jeśli chcecie to chętnie przygotuję na nie opakowania takie tak w TYM POŚCIE :)
Szczegóły oferty wysyłam na maila (kontakt : daria.halska@gmail.com)


czwartek, 5 grudnia 2013

Świetliste pierniczki autorskie. Dla Ciebie?


Dłużą chwilę milczenia przerywam oficjalnie. Przerywam czymś wyjątkowym, bo świetlistymi pierniczkami. Odkąd pamiętam pierniczki były moimi ulubionymi ciasteczkami. W ich smaku kondensuje się cała magia świątecznych przygotowań, krzątaniny i dostawania po łapach za ukradkowe podjadanie w trakcie przygotowań. Jako dziecko nie wyobrażałam sobie świąt bez nich, kiedy raz mama nie zdążyła ich upiec była to niemała tragedia dla mojego świata - jakże prostego na owy czas. Uwielbiam także to, że ich smak się zmienia. Niezwykłe, że z czasem staje się coraz głębszy, przechodzi od karmelowo - miodowej słodyczy, do korzenno - czekoladowego finiszu. 
Jednego aspektu tych niezwykłych świątecznych słodyczy nie sposób jeszcze ominąć - jak żadne inne pobudzają moją artystyczną naturę,nie mogę, nie eksperymentować z różnymi pierniczkowymi kreacjami. Brunatna kula ciasta nieustannie zachęca mnie do zabawy formą, detalem, ornamentyką... 

Wprost idealne do uprawiania sztuki w kuchni!

Przedstawiam więc moje "Świetliste pierniczki". W tym roku, oprócz ornamentów, dodałam akcent zabawy światłem. Świetliste okienka przywodzące na myśl witraże, pozwalając  na miękkie sączenie się przez nie światła lampek na choince. 
Efekt jest naprawdę czarujący. Starałam się go ukazać na zdjęciach, ale z wykorzystaniem zachodzącego słońca....

Uwaga!:)  Z przyjemnością informuję, że ten kawałek sztuki możecie mieć u Siebie na choince. Na razie wrzuciłam zdjęcia już powstałych wzorów, ale z każdym dniem będzie ich pewnie przybywać. Średnica dużych pierniczków to około 10 cm.
Wyjątkowo zachęcam do nabywania ich, ponieważ  taka ozdoba, prócz artystycznej kreacji to same zalety - główną jest to, że można ją później zjeść (a robione są według starej receptury mojej mamy, która nie ma sobie równych) :) Wystarczy do mnie napisać - daria.halska@gmail.com , a podam wam szczegóły odnośnie posiadania tych ozdób. 


                                           
             







P.S.
A przy okazji, dzięki nabyciu tychże pierniczków, macie szansę stać się mecenasami sztuki stosowanej ;)

Przedstawiam przepis na pierniczkowe ciasto, które z wszystkich które próbowałam w swoim życiu, nie ma sobie równych. Niezwykłej głębi smakowi dodaje karmelizowanie cukru i kakao, a także prawdziwy miód. 


"Świetliste pierniczki"


Składniki: * 4 żółtka * 1 jajko * szklanka cukru * 3/4 szklanki cukru pudru * 25 dag masła * 2 łyżki miodu * 2 łyżki kakao * 2 łyżki śmietany * przyprawa korzenna * pół proszku * łyżeczka amoniaku * mąka żytnia i pszenna 


Sposób przyrządzenia:


Cukier skarmelizować, następnie dodać cukier puder,miód, kakao, przyprawę, proszek, amoniak, masło. Zestawić z ognia, odczekać chwilkę, aż odrobinę przestygnie i wtedy dodać jajka i śmietanę. 
Następnie nasypać na stolnicę trochę mąki, dodać masę i wyrabiać dodając mąki, aż ciasto będzie elastyczne, ale nie za suche. Wykrawać dowolne kształty.
Piec w temperaturze 175 stopni (z termoobiegiem), około 6 - 8 minut, w połowie pieczenia obracając blaszkę. 
Proste, prawda? Ale jakie efektowne :)
Szybki robię z pokruszonych landrynek, które daję do dziurek w pierniczkach, a które następnie rozpuszczają się w piekarniku. Lukier, standardowo woda, cukier puder i sok z cytryny (kilka kropel).




Smacznego i zapraszam!



Zapraszam także do wzięcia udziału w konkursie, w którym biorą udział także "Świetliste pierniczki", zgłosić się można pod adresem : http://www.nps-mix.pl/konkurs/

Zapraszam!

środa, 20 listopada 2013

Mleczne ciasto nostalgiczne.


Nostalgiczne, dlaczego nostalgiczne? Czy z powodu jesiennego chłodu, który niepostrzeżenie zza okien wpełza do domu? Czy z powodu wiatru, którego smutny szum potrafi dotrzeć nawet przez współczesne, szczelnie zamknięte okna? Nie, tym razem to nie poborca liści - listopad, jest przyczyną nostalgii. Chociaż... może jednak odrobinę. Ale jednak główną przyczyną są zdjęcia. I to wyjątkowo nie tez z lat przedwojennych, które zazwyczaj są impulsem dla takich uczuć. Tym razem, efekt ten wywołały zdjęcia mojego autorstwa, które wykonałam na ślubie Anii i Hassego, przeuroczej pary polsko-fińskiej. Zostałam polecona przez koleżankę, i tym sposobem, pierwszy raz w życiu robiłam zdjęcia na ślubie. Muszę przyznać, że była to dla mnie ciężka próba, ale i  bardzo rozwijające doświadczenie. Uchwycenie uczuć, głębokich przeżyć, w momencie gdy ma się świadomość niepowtarzalności chwili, okazuje się wielką odpowiedzialnością. Przeżywałam ten ślub chyba prawie tak jak państwo młodzi, tak bardzo się zaangażowałam emocjonalnie, chociaż nie znałam wcześniej bohaterów tego dnia. Na szczęście miało to tylko dobry skutek dla zdjęć. Za zgodą państwa młodych, którzy byli bardzo zadowoleni z efektów mojej pracy, zamieszczam kilka zdjęć, sami oceńcie, czy zgadzacie się z ich opinią, cyt. "zdjęcia są piękne"...










A po przeglądnięciu zdjęć ze ślubu, nie mając energii do konkretniejszych działań ukroiłam sobie jeszcze jeden kawałek mlecznego, nostalgicznego ciasta i zajęłam się oglądaniem zdjęć z tegorocznej edycji Tarnowa'46, o którym wspominałam w poprzednim poście..... Gra kosztowała nas wiele wysiłku, ale przynajmniej zaowocowało to najlepszym larpem w historii, niesamowitym klimatem i zadowoleniem wszystkich graczy, co nie zdarzało się do tej pory... Wrzucę kilka zdjęć, notabene uważam, że genialnych. Autorem jest Maciek Pagacz, ja niestety byłam tak zmęczona, i dodatkowo chora, że zrobiłam zaledwie kilka zdjęć. Ale, ale! W najbliższym czasie odbędzie się wystawa zdjęć właśnie z Tarnowa'46, na którą już dziś serdecznie zapraszam, szczegóły podam wkrótce!








A na koniec podaję przepis na pyszne, wilgotne jak pogoda za oknem, mleczne ciasto nostalgiczne. Jest naprawdę doskonałe i takie...świeże. Wrażenie świeżości, podkreśla lekka cytrynowa nuta w wierzchniej warstwie. Jak to określił mój mąż, to ciasto ma dobry balans smaków. Idealnie pasuje do mocnej czarnej kawy.Niestety moje zdjęcia zaginęły ( co stwierdziłam własnie kiedy napisałam całego posta, więc wrzucam zdjęcie, którego autora nie znam, więc nie podam, ale moje ciasto wyglądało identycznie, jak to poniżej). Bo niestety ciasto dawno już zjedzone... ;)

Mleczne ciasto nostalgiczne



Składniki: * 1 szklanka mąki pszennej * 3/4 szklanki brązowego cukru * 5 jaj * 1/3 szklanki mleka * 1 łyżeczka proszku do pieczenia *  1 łyżeczka wanilii * odrobina cynamonu * szczypta soli
Warstwa wierzchnia: * 250 ml śmietanki kremówki * 1,5 łyżki cukru pudru * sok z połówki cytryny * czekolada gorzka 
Nasączenie: * 300 ml mleka zagęszczonego niesłodzonego * 2 łyżki miodu


Sposób przygotowania:


Piekarnik nagrzać do 180 stopni C. Blachę wyłożyć pergaminem do pieczenia.
W misce miksować żółtka i cukier,aż powstanie gładka masa. Białka osobno ubić na sztywną pianę.
Do żółtek dodać wanilię, cynamon, i powoli miksując, stopniowo wlewać mleko.
Następnie, mąkę wymieszać z proszkiem do pieczenia i szczyptą soli. Ostrożnie połączyć mąkę z masą, aż uzyskamy gładka konsystencję, a następnie delikatnie mieszając łyżką połączyć z ubitą pianą z białek.

Ciasto wylać na blaszkę, wyrównać i piec  około 35-40 minut.

Gdy ciasto się już upiecze, trzeba jest chwilę ostudzić, a następnie wyjąć, odwrócone włożyć ponownie do blachy, ponakłuwać gęsto widelcem. 
Do garnka wlać mleko, lekko podgrzać i połączyć z miodem. Nasączać ciasto polewając je równomiernie, trochę mocniej na brzegach. Odstawić ciasto na minimum godzinę, najlepiej wstawić do lodówki.

W między czasie, gdy ciasto nasiąka, można ubić na sztywno śmietanę z cukrem pudrem, przed ubijaniem dodając sok z cytryny. 
Po wyjęciu z lodówki, posmarować ciasto śmietaną, a następnie posypać startą gorzką czekoladą. 
Ciasto koniecznie trzeba przechowywać w lodówce. 
Smacznego!

wtorek, 29 października 2013

Gruszkowa tarta z przygodami i pierwsze zamówienie na "Pudełeczka na ciasteczka"

"Nie masz czasu? Znajdź sobie jakieś dodatkowe zajęcie" - to dewiza mojego przyjaciela, której nie polecam obierać sobie za motto życiowe. Ogranicza świadomość i radość przeżywania. Ale muszę oddać jej sprawiedliwość i powiedzieć, że... się sprawdza - w krótkich okresach czasu jest przydatna. Jeśli masz dużo na głowie lepiej się organizujesz i więcej jesteś w stanie zrobić. Doświadczam tego zwłaszcza teraz, bo oprócz zwyczajowego natłoku obowiązków, z którymi już się zaznajomiłam i można powiedzieć, że zaprzyjaźniłam (tzn. dziecko, warsztaty, projekty, dom, zamówienia etc.) doszła mi organizacja Tarnowa'46, o którym pisałam w poprzednim poście. Ale... daję radę. I nawet czasami daję radę coś ugotować. I zrealizować zamówienie. Bo, ku mojej wielkiej radości, dostałam zamówienie na pudełeczka, takie (choć nie tylko w takim kształcie), jak przygotowałam do opakowania Tarnowskiego Torcika Serowego Leliwa. To wspaniałe uczucie, kiedy ktoś docenia to co tworzysz. A nie ma dobitniejszego dowodu na to, że dzieło twoich rąk się komuś spodobało, niż zamówienie. Bo to znaczy, że twój twór naprawdę jest COŚ wart. A to podnosi morale ;). 
Chciałam w tym miejscu podziękować AJ, prowadzącej bloga Dzielne Niewiasty, bo pani Agata, która zamówiła pudełeczka dowiedziała się o nich, właśnie za pośrednictwem bloga DN, gdzie było udostępnione zdjęcie owego pudełeczka...
I jeśli ktoś byłby chętny, proszę się nie krępować, czas się znajdzie :)






Zdjęcia dość kiepskie, ale niestety, nie udało mi się zdążyć ich zrobić za dnia, a sprzęt oświetleniowy mam kiepski...

Ale może chodźmy do kuchni, tam się najlepiej rozmawia. A poza tym właśnie zaparzyłam zieloną herbatę z truskawkami...
Od kilku dni, za każdym razem kiedy mój wzrok padał na soczyste, żółte gruszki z nakrapianą skórką, leżące w koszyku na kuchennym blacie, myślałam: tarta gruszkowa, tarta gruszkowa. Ale nie mając skonkretyzowanej wizji nie wcielałam tego pomysłu w życie. Jednak widok zrealizowanego zamówienia na pudełeczka, dodał mi energii i od myśli do czynu... 
Pełna radości, wyjątkowo - sama w domu, gdyż Tobiasz spędzał wieczór z tatą i babcią, odmierzałam składniki, próbowałam, siekałam, zagniatałam i smakowałam. Ogólnie, byłam w innym świecie, gdzie istnieję, tylko ja i Smak. Wszystko wygląda idealnie? Dałam jednak postowi tytuł  tarta z przygodami. Dlaczego?
Bo gdy tarta już zaczynała pięknie pachnieć, zjawił się w drzwiach Tobiasz z tatą i przyjacielem rodziny. Tobiaszek zawsze lekko wywraca porządek do góry nogami. Ale tym razem już w progu zawołał "aaa mama", więc jako dobra mama odpowiedziałam na jego potrzebę i wzięłam go spania. Wchodząc do sypialni przykazałam jednak mężowi i przyjacielowi, który przyszedł nas odwiedzić : pilnujcie mi ciasta!
I jak się pewnie domyślacie, ta historia nie najlepiej zakończyła się dla mojej tarty... 
Ale, dzięki mojej niezłomności i determinacji, udało mi się opanować narastające uczucie furii (nienawidzę najbardziej na świecie, kiedy coś mi się przypali) i wśród dominującego zapachu spalenizny powiedziałam tylko: który z was  idzie do sklepu??
Poszli obaj, a co wyszło z drugiej próby widać na zdjęciach:) A czego nie widać to opowiem: miodowa słodycz kruchego ciasta razowego, idealnie pasuje do gruszek, którym wyrazistości nadaje masa jogurtowa z odrobiną alkoholu.  Idealnym dopełnieniem smaku jest nuta gorzkiej czekolady...





Gruszkowa tarta z przygodami


Składniki:  Ciasto: * 20 dag mąki (pół na pół żytnia i pszenna) * 10 dag masła * 2 żółtka * 4 lub 5 łyżek płynnego miodu * szczypta soliNadzienie: * 4, 5 gruszek ( niezbyt twardych, ale też nie zbyt soczystych) * pół dużego kubka jogurtu naturalnego, lub śmietany * 3 jajka * odrobina cynamonu * dwie łyżki cukru * miód według uznania * odrobina whiskey i amaretto ( po około dwie łyżki u mnie)



Sposób przygotowania:

Ciasto zagnieść z podanych składników i włożyć do lodówki. W tym czasie obrać gruszki i podzielić je na połówki. Wydrążyć gniazda nasienne. Ponacinać je na całej długości, tak jednak by się nie rozpadły. 
Ciasto wyjąć z lodówki, rozciągnąć na formie do tarty i ponakłuwać widelcem. Ułożyć na nim połówki gruszek i wstawić do piekarnika na około 25 min w temperaturze 170 stopni (z termoobiegiem). Ale nauczona doświadczeniem wiem, że po prostu trzeba patrzeć, kiedy będzie już złote. Jeśli za dużo soku wypłynęło z gruszek, trzeba go po prostu odlać i piec dalej.
Wyjąć z piekarnika i po lekkim przestudzeniu zalać masą: jajka ubić z cukrem, dodać jogurt, cynamon miód i alkohol. 
Piec jeszcze około 30 minut,  w 150 stopniach. Ale również trzeba uważać na przypalenia ;) Ma być złociste, a masa powinna się ściąć. 


Smacznego!


poniedziałek, 28 października 2013

Tarnów'46 jedyna taka, najlepsza gra historyczna w Polsce!

Dziś wyjątkowo krótko i na temat! Wyjątkowo nie kulinarnie,ale w kolejce czekają już dwa kolejne posty, więc: wszem i wobec ogłaszam, że już 9 listopada odbędzie się V edycja fabularnej gry miejskiej Tarnów' 46, której razem z moim mężem ( i znajomymi oczywiście) jesteśmy organizatorami! 

Tarnów’46 to fabularna gra miejska, która przenosi graczy w historyczny czas „po odzyskaniu niepodległości”. Nie należy jej mylić z grami miejskimi organizowanymi przez wiele różnych podmiotów. Przypomina raczej larpy, z tą jednak różnicą, że akcja toczy się w mieście, a gracze nie wchodzą do gry z wymyślonymi przez siebie postaciami, lecz zostają przydzieleni do określonej przez fabułę roli (dlatego fabularna). Osią gry jest historia, która niejako zatrzymuje się w pewnym momencie, uczestnicy wchodzą w „buty” bohaterów historycznych i od tej pory muszą podejmować decyzje odnośnie swojej ( i nie tylko) przyszłości - suma tych decyzji tworzy jakby nową, alternatywną historię, która być może mogłaby się wydarzyć. Każdy ma do wykonania jakieś zadanie, choćby najprostsze (choćby: pilnować więźnia), poza tym może wykazać się kreatywnością. Im większe zaangażowanie, tym większy wpływ na wydarzenia. Po grze każdy może opowiedzieć swoją historię na facebooku, dzięki czemu wyjaśniają się różne zagadki gry; w ten sposób gra toczy się jeszcze jakiś czas po jej zakończeniu. Jest to jedyna taka gra w Polsce. Wzięcie w niej udziału to prestiż. W tym roku przenosimy się w klimat przed osławionym, sfałszowanym referendum z 1946r. Walka o głosy może szczególnie angażować okrutnych funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, tworzącej się dopiero Milicji Obywatelskiej, a także wierzących jeszcze w możliwą niepodległość Żołnierzy Wyklętych… 

Wszystkich chętnych do wzięcia udziału w grze prosim
y o zgłoszenie się poprzez formularz, dostępny pod adresem: http://t46.pl/rejestracja

Plakat autorstwa mojego i Dawida Hallmana

Załączam także, dla wyobrażenia sobie jak to wygląda dołączam kilka zdjęć z poprzednich edycji :)



Gdyby ktoś chciał wesprzeć organizację gry (zakup broni, rekwizytów, jedzenia) można wpłacać dowolne datki na konto współpracującej z nami Fundacji Tradycji Miast i Wsi
https://www.facebook.com/FundacjaTradycji?fref=ts 16 1090 1740 0000 0001 2088 2593 (BZ WBK) (Dopisek - Tarnów 46)


środa, 16 października 2013

Nocne koperty - z aromatyczną zawartością jałbkowo - imbirową.

Noc to dla mnie. a także pewnie  dla większości studiujących matek jedyna okazja do chwili samotności. Jak ją wykorzystać? Ja czasami po prostu robię zieloną herbatę, siadam przy oknie i j e s t e m. Myślę, o tym kim jestem, co robię i próbuję się zdystansować i napełnić dusze spokojem. Czasem czytam książkę, bo kiedy indziej brak na to czasu. Ale czasami, nie wiadomo skąd przychodzi do mnie energia, którą można roboczo nazwać kulinarną. I właśnie tej nocy postanowiłam przygotować coś w kuchni. Z racji, że tego dnia na obiad przyrządzałam ziołowe koperty z serem (na które przepis dostałam od mojej również bardzo utalentowanej kulinarnie przyjaciółki, którą wkrótce być może poznacie bliżej), postanowiłam wyczarować ich słodką wersję.

Czas już jesienny, więc kiedy snułam wizję moich nocnych kopert, przypomniało mi się popołudnie spędzone z synkiem w parku. wśród szeleszczących, rozgrzanych słońcem liści. Zamarzyłam,  by oddać w nich ten klimat.  Jak sprawić, by były ciepłe, przyjemne, ale jesienne? Taki efekt zapewnia tylko jeden duet - jabłka z cynamonem. Ale koniecznie z dodatkiem imbiru, którego ostrość kojarzy się nieodmiennie z zimnym podmuchem październikowego wiatru.  Posypka z brązowego z cukru wieńczy ten jesienny deser.

Także dziś podczas tego szarego, sennego popołudnia rozkoszujmy się słońcem zamkniętym w nocnych kopertach :)


Nocne koperty - z aromatyczną zawartością zawartością jabłkowo - imbirową


Składniki:  25 dag mąki (u mnie mieszana żytnia z pszenną) * 12,5 dag masła * 3 łyżki śmietany, lub jogurtu * 3 dag drożdży * szczypta soli
Farsz: 3 duże jabłka * kawałek imbiru * łyżeczka cynamonu * łyżka miodu


Sposób przyrządzenia:

 Mąkę przesiać na stolnicę, dodać szczyptę soli, następnie posiekać masło. Drożdże rozpuścić w śmietanie i połączyć z mąką, a następnie zagnieść gładkie ciasto. Włożyć do lodówki, na minimum 30 minut. W tym czasie można przygotować farsz. Jabłka obrać i pokroić w kostkę, wrzucić do rondla, i po dodaniu miodu, cynamonu i startego imbiru przesmażać do momentu aż zmiękną, ale nadal zachowają jędrność.
Piekarnik nagrzać do 175 stopni (z termoobiegiem).
Ciasto rozwałkować i wycinać kwadraty - wtedy nadkładamy farsz na jeden i zaklejamy drugim, lub prostokąty i wtedy zlepiamy przeciwległe brzegi, jak w pierogach. Ułożone na blasze smarujemy rozkłóconym jajkiem, a następnie posypujemy brązowym cukrem i ewentualnie makiem i kokosem.
Piec około 15 minut ( lub jak to mówi moja przyjaciółka na trzy zdrowaśki ;)), do ładnego przyrumienienia.

Smacznego!



P.S. Gdyby ktoś chciał przyrządzić wspomnianą ziołowa wersję, to farsz składa się z sera białego, żółtego i fety zmieszanych w miarę równych proporcjach, doprawionych pieprzem i bazylią. No i nie wolno zapomnieć o artystycznym posypaniu góry ziołami prowansalskimi!

poniedziałek, 30 września 2013

Obiadowy budyń porzeczkowy

A dziś na obiad z Tobiaszem postanowiliśmy zjeść budyń. To znaczy ja przedstawiłam taki projekt, a Tobiasz ochoczo odrzekł "am, am !" W takie dni, kiedy nawet najlepszy schab ( czekający notabene w lodówce na odgrzanie), nie wygra z obiadem na słodko, zawsze kusiło mnie by zrobić budyń, ale nieustannie pojawiały się jakieś argumenty przeciw. A to, że ktoś nie lubi, a to ,że sobie nie pojemy, etc...
Mam teorię, że każde danie ma swój własny dzień, w którym powinno być zrobione, a my próbujemy intuicyjnie zgadywać, jakiej potrawy nadszedł czas akurat dziś. Jeśli jest ona prawdziwa, jestem pewna, że wspólne popołudnie, sam na sam z Tobiaszem, było idealnym, wyczekiwanym przez budyń momentem...
W związku z tym, przy sprzyjającym nastroju Tobiasza, zabrałam się do robienia budyniu, z rzadka przerywając przygotowania przez słyszane z okolic kosza z zabawkami "am, am!" (to znaczy jeść), lub "kawka, kawka!", co z kolei oznacza pić. P.S. Gdy dołoży się do tego informację, że tata Tobiasza jest nieuleczalnie zakochany w dobrej kawie, wszystko się wyjaśnia ;)






Obiadowy (i nie tylko) budyń porzeczkowy


Składniki: *500 ml mleka * 3 czubate łyżki mąki ziemniaczanej * łyżka brązowego cukru * pół łyżki masła * żółtko * 200 ml soku porzeczkowego niesłodzonego * 3 łyżeczki miodu 

Sposób przyrządzenia: 

Odlać z pół litra mleka, około pół szklanki. W rondelku zagotować pozostałe mleko, wraz z masłem i cukrem. W między czasie podgrzać sok porzeczkowy z miodem, tak aby się on dokładnie rozpuścił. Do odlanego wcześniej mleka dodać mąkę oraz żółtko, całość dokładnie wymieszać, najlepiej rogalką (czy jak inaczej nazywa się ten przyrząd z gwiazdką na końcu, bo okazuje się, że w każdym rejonie jest to inna nazwa), następnie wlać tą mieszaninę do gotującego się mleka i mieszać energicznie. Potem trzeba dolać sok i mieszać, aż do połączenia się z budyniem. Przelać do salaterek i udekorować kokosem i makiem. 



Nie wiem, jak wy, ale my z Tobiaszam najedliśmy się do syta!

Rozpisywać się niestety nie mam czasu, gdyż większość czasu spędzanego przy komputerze zabiera mi projektowanie, dlatego w zamian za dłuższą notkę, przedstawię przystępny dla normalnego człowieka ( w przeciwieństwie do projektów mebli) owoc mojej pracy - odznakę zaprojektowaną przeze mnie dla PTTK-u tarnowskiego, na rajd, który odbył się w miniony weekend.




środa, 4 września 2013

Motywujące ciasto marchewkowe o owocowym wnętrzu

Wiedziałam, że czas próby nadejdzie. I właśnie nadszedł, po miesiącu działalności bloga. Nawet wśród codziennych zajęć, związanych z domem i dzieckiem czasami ciężko znaleźć czas na kreatywne gotowanie, a później sfotografowanie i opisanie. Dlatego teraz, gdy wróciłam na warsztaty będzie to jeszcze większym wyzwaniem. Mam nadzieję, że podołam.

Od kilku dni planowałam zrobić ciasto marchewkowe. I wreszcie wczoraj postanowiłam sobie kategorycznie: na śniadanie zjem właśnie ciasto marchewkowe! A z racji, że godzina nie była już młoda, opracowałam strategię. Przygotuję wszystko wieczorem, a rano upiekę. No i upiekłam. Choć to było dość...niecodzienne;).

 Nastawiłam budzik na godzinę piątą, żeby włączyć piekarnik do nagrzania - tak wcześnie, gdyż mój sprzęt potrzebuje dobrych 30 minut na dojście do odpowiedniej temperatury, a na zajęcia musiałam zdążyć na ósmą. Choć pół na jawie, pół na śnie, udało mi się ten plan wykonać. Następny punkt, to wstanie pół godziny później, by włożyć ciasto do piekarnika. Choć tego też dokładnie nie pamiętam, udało się to zrobić, gdyż o godzinie 7.04 obudził mnie dzwonek piekarnika, radośnie oznajmiając mi, że na śniadanie zjem ciepłe ciasto marchewkowe! 
Apetyczny zapach pobudzał mój wyposzczony po nocy żołądek do coraz głośniejszych protestów. I nic poza śniadaniem nie było go w stanie spacyfikować :)

Można powiedzieć, że to nic wielkiego. Ot, zrobienie prostego ciasta na śniadanie. Ale dla osoby takiej jak ja, mającej problem z doprowadzeniem spraw do końca, to kolejny krok naprzód w samorozwoju. Małe zwycięstwo nad brakiem konsekwencji, droga do lepszej organizacji własnego życia. Ostatnio często zastanawiam się nad tym, że każda decyzja, każda czynność ma wpływ na przebieg naszego życia, więc jest ważna, choć z pozoru się taka nie wydaje. Wbrew pierwszemu wrażeniu, nie jest łatwo myśleć o tym, co się robi. Życie, codzienność przyzwyczaja nas do pewnego automatyzmu, bezwiednego wykonywania wielu czynności. A wtedy można przegapić duchowe znaczenie, choćby takiego niepozornego ciasta marchewkowego.
W każdym razie dzisiejszy poranek sprawił mi wiele radości, i pozytywnie nastroił. A wiadomość, że za dwa tygodnie odbiorę prawo jazdy, jeszcze mi nastrój poprawiła :) Ale do rzeczy, pora na przepis.
P.S.
Gdyby ktoś z okolic Tarnowa sprzedawał przyzwoity samochód w przyzwoitej cenie (do czterech, pięciu tysięcy) chętnie się zapoznam z ofertą. W końcu obiecałam mężowi, że go zabiorę w jesieni w Bieszczady, więc słowa muszę dotrzymać, a aby to zrobić muszę kupić w miarę szybko jakiś samochód :)




Motywujące ciasto marchewkowe o owocowym wnętrzu


Składniki:  * 4 duże marchewki * 3 jajka * 2 łyżeczki cynamonu * szczypta pieprzu * łyżeczka kakao * 1, 5 szklanki mąki pszennej pełnoziarnistej * 1,5 szklanki otrąb (ja akurat miałam owsiane) * 1/ 4 szklanki oleju *  1/4  szklanki miodu płynnego * szklanka rodzynek * 2 łyżeczki proszku do pieczenia * 2 jabłka * jeden banan


Sposób przyrządzenia : 

 Marchewkę zetrzeć, wrzucić do dużej miski i połączyć z resztą składników. Piekarnik nagrzać do 160 stopni. Do wyłożonej pergaminem, lub wysmarowanej tłuszczem formy przełożyć połowę ciasta, wyrównać. Następnie poukładać na nim pokrojone w plasterki jabłka i banana. Przykryć resztą ciasta. Wstawić na około godzinę do piekarnika, piec do suchego patyczka.

Smacznego!




czwartek, 29 sierpnia 2013

Podsumowanie akcji "Najlepsze wiktuały..." i manewrów TMA w Tarnowie


Po długich, a ciężkich zmaganiach z komputerem, małym lenistwem i nie chcącym spać Tobiaszem, udało mi się zebrać siły, by podczas wypoczynku w rodzinnym domu na wsi, napisać podsumowanie dwóch akcji do których istnienia przyłożyłam rękę. Jedna to akcja kulinarna "Najlepsze wiktuały w powiecie,czyli... kuchnia w klimacie międzywojnia.", druga to tarnowskie manewry Towarzystwa Michała Archanioła. Jedna z drugą miała dość dużo wspólnego, gdyż uczestnicy TMAnewrów zajadali się potrawami przygotowanymi według niektórych przepisów z akcji. Niestety nie udało mi się przygotować wszystkich potraw, które zwyciężyły w akcji kulinarnej, gdyż ugotowanie np. sarniny dla dwudziestu osób, zdecydowanie przekraczałoby mój budżet (tzn. przekazany mi przez Fundację Tradycji Miast i Wsi). Nie mniej jednak manewry w Tarnowie, wbrew moim obawom były jednak sukcesem, a moim osobistym sukcesem było to, że nikt nie chodził głodny :). Manewry rozpoczęły się uroczystą kolacją, która z powodu mojego statystowania w filmie "TodMachine" - o czym opowiem innym razem, bo to też ciekawy projekt,  nieco się opóźniła.
Klimat był dość niesamowity, kiedy w środku Tarnowa, gotowałam pierogi na piecu kaflowym, wyjmując je ogromnie długą łyżką drewnianą, gdyż w całym tym zamieszaniu zapomniałam wziąć z domu cedzaka.
 A to wszystko przy akompaniamencie starych pieśni, śpiewanych piętro wyżej. Jedna fraza szczególnie przykuła moją uwagę - "...Głód, powietrze, ogień, woda ,I wszelaka zła przygoda...", która mnie nieco ponagliła w staraniach o jak najszybsze podanie kolacji ;).

 Kiedy jednak wszystko już się udało zrobić, goście na manewrach skosztować mogli pierogów ze szpinakiem, które przypadły im najbardziej do gustu, ruskich, z cukinią, kaszą gryczaną oraz z serem żółtymi,fetą i ziemniakami. Ja musiałam wracać do domu, do Tobiasza, ale rozmowy trwały jeszcze ponoć późno w noc...
Wykorzystując zapasy determinacji, by jak najlepiej wywiązać się z powierzonego mi zadania, udało mi się nazajutrz wstać na tyle wcześnie, by przygotować na śniadanie owsianki zapiekane, które już znacie z poprzednich wpisów. Panowie na początku byli nie ufni, kiedy usłyszeli, że to posiłek na słodko, ale później zauważyłam dokładki na ich talerzykach, co wywołało mały uśmiech na mojej twarzy :).

Po wielogodzinnych testach gry szlacheckiej, z których krótki reportaż możecie zobaczyć TU przyszedł czas na obiad, który udało się przygotować dzięki nieocenionej pomocy kilku manewrowiczów. Bo wbrew pozorom, przygotować obiad dla dwudziestu osób, to nie taka szybka sprawa...

 Zajadaliśmy się cielęciną według przepisu Chimka, z bloga Kuchniacyniczna.blogspot.pl, moim spaghetti z cukinią, oraz... ziemniakami po gotzku, popisowym daniem Dawida Hallmana  (osobiście przez niego doprawionym). A i żebym nie zapomniała o zupełnej nowości. Na manewrach powstało bowiem zupełnie nowe danie - pierogitta. To bardzo nowatorska potrawa, którą niezwykle łatwo wyczarować, jeśli akurat macie pod ręką kilkanaście ugotowanych wczoraj pierogów, które postanowiły stworzyć związek nierozerwalny żadną ludzką siłą. Należy wtedy pozwolić złączyć im się w jedno "ciało", tzn po postu podgrzać je na patelni, ciągle mieszając, aż powstanie z nich w miarę jednorodna masa. Wbrew uprzedzeniom estetycznym, pierogitta smakowała wybornie! ;)
Jeśli zaś chodzi o słodkości, to krucho-drożdżowe ciasteczka  z bloga Jedz i smakuj, okazały się wyśmienite. Zrobiłam z trzech porcji, a i tak wszystkie się rozeszły. Tradycyjnie, była też drożdżówka ze śliwkami, a także muffinki, z poprzedniego wpisu.





 Niestety śpiący Tobiasz, nie pozwolił mi uczestniczyć w wyprawie z pochodniami na górę św. Marcina w Tarnowie, ale za to dołączyłam do ekipy nazajutrz, podczas nagrywania starych pieśni, w studiu mojego męża :). A potem przyszedł czas rozstania, który umiliły mi podziękowania za chyba dość dobre jedzenie...
Ja natomiast chciałam podziękować wszystkim uczestnikom organizowanej przeze mnie akcji kulinarnej, bo choć nie było was wiele, część z was bardzo mile mnie zaskoczyła swoim zaangażowaniem. Mam tu na myśli w szczególności Chimka, który dodał, aż dwa przepisy, a każdy okraszony obszernym, niezmiernie interesującymi dobrze się czytającym komentarzem. Również autorka przepisu na Sarninę hrabiny bardzo się postarała. I świetnie wczuła się w klimat... W związku z tym niniejszym ogłaszam, że :

Mlecznik z Chodzieży wygrywa

Sarna z czerwoną kapustą jak z kuchni hrabiny     
Drugie miejsce, a zarazem filiżankę wygrywa Chimek. Za ogrom ciekawych informacji na temat kuchni międzywojennej, zaangażowanie i życzliwość (no i naturalnie za świetne przepisy).
Filiżankę otrzymuje również autorka przepisu "Kruche ciasteczka Pani Janki" 
Ostania filiżanka wędruje do Białogłówki, za piękne zdjęcia i ciekawy przepis 

Dziękuję wszystkim i mam nadzieję, że to nie nasze ostatnie kulinarne spotkanie! 
Poniżej zamieszczam wszystkie przepisy zgłoszone do akcji