Cienista aleja, ciągnąca się wzdłuż żwirowej, jasnej drogi, aż do podnóża schodów. Dalej czyste, choć wiekowe już wejście podpierane przez pomocne kolumny z gładkimi grzywkami, strzegące tego. co najpiękniejsze - tradycji. To wejście do świata, którego już nie ma. Nie ma materialnie, ale dzięki zdolnościom literatów, zachował się w naszych duszach. Dziś wydające się tak piękne, tak idealne życie w przedwojennym wiejskim dworze. Gdybym tylko miała możliwość wybierać swój czas i miejsce urodzenia, zapewne byłby to jakiś majątek ziemski na kresach.
Ta wizja zrodziła się w mojej głowie podczas ostatniego pleneru, na którym dane było mi malować opuszczony drewniany dworek. Chcąc uchwycić jego dawny charakter, a nie zaś ten dzisiejszy smutny i opuszczony, jęłam wyobrażać sobie jak wyglądało tam codzienne życie. Mając w głowie wspomnienia pozostałe z takich lektur jak "Nad Niemnem", "Pan Tadeusz", czy "Przedwiośnie" zanurzyłam się w ten idylliczny (z mojej perspektywy) świat...
A jak wiadomo, nieodłącznym składnikiem, porządkującym dzień w przedwojennym polskim domu, z dobrego zwyczaju, parafrazując wieszcza, były wspólne posiłki. Przygotowane z trudem, czasem proste, czasem wykwintne, skupiały rodzinę i pozwalały cieszyć się doskonałym smakiem jak i wyglądem potraw. Każdy posiłek był celebrowany, był pewnego rodzaju świętością. Jakże brak tego w dzisiejszym świecie.
Wracając do domu naszła mnie refleksja, że właśnie dzięki temu co robimy (bloggerki kulinarne) wskrzeszamy tę zniszczoną przez sowiecki ustrój tradycję. Postanowiłam więc przygotować coś wykwintnego i zaprosić moją rodzinę i znajomych na taki wspólny posiłek. A właściwie deser. Natchnął mnie do tego odcinek "Dowton Abbey", w którym cudownie pokazane jest funkcjonowanie kuchni w początkach XX wieku.
Jak wiadomo każdy przedwojenny dom szczycił się swoimi unikalnymi przepisami na najlepsze w całym powiecie specjały. Ja od dziś będę się szczycić moimi autorskimi winnymi lodami arbuzowymi z korzenną nutą. Ale trochę wbrew tradycji, która każe zachować recepturę w ścisłym sekrecie, podzielę się nią z wami, byście też zasiadły z rodzinami, przy kawie z kożuszkiem ( niestety prawdopodobnie nie zaparzy jej osobna niewiasta, zwana kawiarką), oraz wykwintnych lodach arbuzowych. Ale pamiętajcie - dzieciom odłóżcie porcję przed dodaniem wina...
Winne lody arbuzowe z korzenną nutą
Składniki: * 300 g arbuza * 250 ml śmietanki 30% * 2 żółtka * 2 łyżki cukru brązowego * 50 ml białego wina * przyprawa korzenna
Sposób wykonania:
Arbuza wrzucić do blendera i zmiksować. W wysokim naczyniu ubić na sztywno śmietankę z 1 łyżką cukru. W innym zaś utrzeć żółtka z pozostałym cukrem. Wszystko razem połączyć, można zmiksować, tak aby powstała gładka masa. Następnie dolać wino i przyprawę korzenną, tak aby był wyczuwalny korzenny aromat, ale żeby nie zagłuszył wina. Całość wstawić do zamrażarki i co godzinę miksować, aż do całkowitego zamarznięcia. Oczywiście, jeśli ktoś ma maszynę do lodów, może to zrobić z jej użyciem.
Dodatkowo, ja przed podaniem posypałam granulowanymi otrębami.
Smacznego!
P.S.
Prawdopodobnie już wkrótce zorganizuję akcję kulinarną dotyczącą potraw osadzonych w klimatach przedwojennych majątków ziemskich. Ciekawe, czy byłby ktokolwiek chętny, na taką akcję? Ciekawe jak wiele osób w ogóle pamięta o tamtym pięknym świecie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz